Emigracja kontra pozostanie w kraju.
Ten post jest w zasadzie odpowiedzią kol. Futrzak, co do jej losów zawodowych: Miałaś pecha i Twój brat miał pecha. Piszesz jakby z innego kraju, o innym kraju chyba. Ja znam inną Polskę, w której co prawda nie jest teraz ekstra lekko (a gdzie jest? koledzy z UK raportują mi właściwie to samo), ale także nie jest trudno.
Pomijając jakiś pierwszy widoczny kryzys zatrudnienia z przełomu wieków, gdzie po raz pierwszy liczba absolwentów wydumanych kierunków przekroczyła możliwości rynku - jest dobrze.
Ja w owym czasie także nie próżnowałem, kiedy ten kryzys absolwencki mnie dopadł - uparłem się, pokazałem co potrafię, pracę znalazłem (u kogoś, nie za pierwszym razem), potem przeszedłem na swoje.
Na tzw. etacie, mimo mojej sympatii do pracodawcy, widziałem słabe punkty firmy, których nie jestem w stanie zmienić, widziałem symptomy przyszłego upadku i bynajmniej nie traciłem czasu licząc na przyszły awans i podwyżkę (2k na rękę było). W międzyczasie kombinowałem z pracami dodatkowymi (za wiedzą i zgodą szefostwa), dokształcałem się.
W międzyczasie także imałem się także prac fizycznych/fuch i szczególnie "na swoim" były i są z tego lepsze pieniądze w Polsce niż z tzw. etatu. Nie rozumiem skąd u tzw. inteligencji takie uprzedzenie i taka duma, nie pozwalająca wykonać pracy fizycznej, jakiejkolwiek! Jest poniżające pomóc mi (fizycznie) w biurze, za co ostatnio zapłaciłem 100 zł na rękę, za 2h pracy. Przy czym nie jest poniżające dla tych ludzi stać w kolejce w pośredniaku po zasiłek i po pieczątkę na ubezpieczenie zdrowotne i tłumaczyć się, cuda na kiju wymyślać, że tej, czy tamtej pracy nie chcę. Cuda na kiju robiąc by wyrwać ten zasiłek czy durną pieczątkę! Poniżające nie jest robienie dosłownie wszystkiego, aby wyrwać jakiś słaby etat asystencki w biurze. Byle w ładnym biurze, w ładnym garniturku i z ładnie i z angielska brzmiącą nazwą stanowiska.
Niedługo już nawet sprzątaczki w biurowcach będą się zwać: Starsza specjalistka ds kontaktu z materiałami szczególnego zastosowania? Heh...
A i o ten etat często nie trudno, tylko czasem trzeba schować swoją dumę i opuścić Warszawę/duże miasto i pojechać za pracą tam gdzie ona jest - tu w kraju. Zauważyłem tylko jedno - w kraju za pracą pojechać do Pipidowa Podgórnego pod Kozim Zagrodnem to wstyd i potwarz, wyskoczyć do UK, czy USA, obwieścić to wszystkim znajomym - oj jakże to nobilitujące! Awans społeczny!
Znajomi, młodzi wykształceni z dużego miasta, na moją wieść o przeprowadzce na prowincję, zareagowali negatywnie - w ich oczach - człowiek przegrany, któremu się nie udało.
No bo jak to tak wypada owieczce opuścić ten zgrany, jednorodny wielkomiejski kierdel pędzony na regularne strzyżenie?
To nic, że oni gniotą się nawet po 2-3h dziennie w korkach, a ja spacerem do pracy idę dosłownie chwilę... kiedyś napiszę o zaletach pracy w mniejszym mieście, jeszcze nie teraz.