Wspomnienia z prawdziwego kryzysu... czyli sos grzybowy i niezły kompot!

W niektórych kręgach jestem znany z tego, że powtarzam uparcie: "Kryzysu nie ma!". Pamiętając jednak prawdziwy kryzys, ten z późnych lat '80-tych, kiedy autentycznie nie było czasem co do garnka włożyć, na doomerskie wypowiedzi o obecnym rzekomym kryzysie parskam śmiechem!

Obecny kryzys, pomijając spekulacje finansowe rządów, dla wielu blogowiczów polega bowiem na tym, że na przykład pracy nie mają - pokończyli humanistyczne studia na dość ogólnych specjalnościach, tak jak i setki tysięcy ich rówieśników i pragną pracy w biurze, najlepiej na stanowiskach o dobrze brzmiących (i z angielska) nazwach, za bardzo nie mają koncepcji, co chcieliby robić, ale nie po to studia kończyli, aby...

Gdyby zrozumieli choćby pierwszy wykład z postaw ekonomii, które na wielu kierunkach humanistycznych są, a mianowicie część o podaży i popycie to rzuciliby te studia w cholerę jeszcze tego samego dnia...

Tymczasem nie w Polsce komu posprzątać, okien umyć, ugotować, dziecka przypilnować, wykonać prace ogrodowe, porąbać drewno, zrobić remont, hydraulikę, instalację, stanąć na kasie... ale przecież w tym kraju każdy chciałby od razu być co najmniej managerem czy prezesem!



Ok, dosyć. Jeśli czyta mnie teraz ktoś bezrobotny, kto narzeka, że pieniędzy nie ma,  że jest źle, że bieda, itp. To ja zapytam, co od rana zrobiłeś/aś w kierunku poprawienia swojej niedoli, lub zarobienia cokolwiek, ewentualnie ulżenia rodzicom, z którymi być może mieszkasz, w pracy i dbaniu o dom?

Czy przypadkiem nie jest tak, że wstałeś późno, odpaliłeś GG, Skype i FB, zrobiłeś sobie prasówkę przy kawie, potem poczytanie wiadomości na plotkarskim portalu, potem coś zjadłeś, teraz mojego bloga czytasz....

No i kto jest to winien?

Kiedy był prawdziwy kryzys w latach '80-tych u mnie w domu w sobotę, w analogicznym okresie roku nie było obijania się, nie było narzekania. O tej porze byliśmy z Ojcem już po grzybobraniu w pobliskim lasku, na które jechało się rowerem, lub szło piechotą. Nazbierana garść grzybów, a bywało tak, że grzybowy nieurodzaj wystąpił, była starannie czyszczona i Matka gotowała na tym sos: odgotowane grzyby, dużo cebuli, mąka, podstawowe zioła, sól, pieprz, ziemniaki.

To starczyło za obiad dla rodziny.

Potem Ojciec sprzątał, Matka prała, a ja wychodziłem na łąkę za przystankami kopalnianymi pozbierać butelki. Pieniądze za te butelki były wydawane na słonecznik, paluszki, gumę Donald i inne luksusy PRLu.

Po południu pojechaliśmy rowerami z Ojcem ponownie do lasu, tym razem aby nazbierać zdziczałych jabłek i gruszek - nie było takich możliwości i wyboru napojów gazowanych jak teraz - piło się kompot, skoro była taka możliwość.

Jedzenie = pieniądz.

Oczywiście nie było tak, że spiżarnia była pusta, jednak te nasze wypady przyczyniały się do jakiejś oszczędności i relatywnie dobrego standardu życia mojej rodziny w naprawdę ciemnej i smutnej dolinie, jaką dla wielu były lata '80-te...

Teraz jak widzę że jakiś młody panicz czy paniusia, wybrzydza, pracą i pobrudzeniem paluszków gardzi, no i w ogóle wielcy intelektualiści i elita, kryzys wieszczą... śmiech mnie bierze... chciałbym takim wrzasnąć "Ruszcie pupy sprzed komputerów i zróbcie coś lepiej! Narzekaniem nikt do niczego nie doszedł".

To pisząc kończę kawę i wracam do pracy - choćby wolna sobota, celebrowana naokoło, do dla mnie ekstrawagancja, luksus i dowód, że naprawdę żadnego kryzysu nie ma.

P.S. Chętnych by zobaczyć jak wygląda mój pulpit na komputerze zapraszam TUTAJ <<<

Popularne posty z tego bloga

Jak sprzedać niepotrzebne przedmioty?

Oszczędny przepis: serca drobiowe dla smakoszy

Polsat cyfrowy - multiroom - problemy i pozorna oszczędność?