Kalkulacja oszczędności i liczenie wydatków - jak to robić.
Niedawno wspomniałem o tym, że nie liczę w moim oszczędzaniu każdego paragonu i każdego wydatku, ponieważ byłoby to zbyt czasochłonne, a czas to pieniądz, nieprawdaż?
Jednak
wielu z nas chce mieć kontrolę nad wydatkami - nawet do poziomu
pojedynczego paragonu - jak to zatem zrobić sensownie, bez popadania w
przesadę i wpisywania każdego świstka do arkusza kalkulacyjnego?
Moim zdaniem jest na to sposób, o ile wydatki są relatywnie podobne w rożnych okresach wystarczy te okresy zliczyć i pomnożyć.
Przykład: Jeśli moje wydatki żywieniowe na coffee break i lunch, czyli w ojczystym języku, na obijanie się w pracy i podjadanie w przerwach, są relatywnie podobne na przestrzeni całego miesiąca to przecież wystarczy przeliczyć ile wydaję w dniu zajętym pracą aż po późny wieczór, w którym nie zdążę nawet wskoczyć do domu przed wieczornym treningiem oraz ile wydaje w dniu "lekkim". Wystarczy uśrednić, przemnożyć, pomyśleć czy to się mniej więcej zgadza i mam prognozowany całokształt wydatków w całym miesiącu.
Wtedy także pojawia się refleksja! Gdybym choćby co drugi dzień zamiast kupować napoje w sklepach przyniósł sobie z domu termos pełen herbaty?
Napój, najczęściej jakiś sok lub jogurt pitny kosztuje min. 2 zł, mały termos herbaty nie jest jednak zupełnie za darmo, podgrzanie wody, dwie torebki dobrej herbaty, umycie termosu i kubka - ile to kosztuje łącznie? Powiedzmy, że nie więcej niż 50gr. Jeśli 3x w tygodniu przerzucę się na własny trunek zaoszczędzę 4,5 tygodniowo, czyli 18 zł miesięcznie. Jeśli uwzględnić, że w czasie wizyty w sklepiku statystycznie częściej sięgnę po jakiś inny produkt, niekoniecznie dobry dla mojej diety, 20 zł to spokojnie szacowana oszczędność.
Preferuję właśnie takie podejście niż gorliwe zliczanie każdego wydatku, lub skrupulatna kalkulacja każdej oszczędności, choć rozumiem, że niektórym osobom łatwiej robić to drugie.
A co Ty co tym myślisz? Napisz w komentarzu :)
Moim zdaniem jest na to sposób, o ile wydatki są relatywnie podobne w rożnych okresach wystarczy te okresy zliczyć i pomnożyć.
Przykład: Jeśli moje wydatki żywieniowe na coffee break i lunch, czyli w ojczystym języku, na obijanie się w pracy i podjadanie w przerwach, są relatywnie podobne na przestrzeni całego miesiąca to przecież wystarczy przeliczyć ile wydaję w dniu zajętym pracą aż po późny wieczór, w którym nie zdążę nawet wskoczyć do domu przed wieczornym treningiem oraz ile wydaje w dniu "lekkim". Wystarczy uśrednić, przemnożyć, pomyśleć czy to się mniej więcej zgadza i mam prognozowany całokształt wydatków w całym miesiącu.
Wtedy także pojawia się refleksja! Gdybym choćby co drugi dzień zamiast kupować napoje w sklepach przyniósł sobie z domu termos pełen herbaty?
Napój, najczęściej jakiś sok lub jogurt pitny kosztuje min. 2 zł, mały termos herbaty nie jest jednak zupełnie za darmo, podgrzanie wody, dwie torebki dobrej herbaty, umycie termosu i kubka - ile to kosztuje łącznie? Powiedzmy, że nie więcej niż 50gr. Jeśli 3x w tygodniu przerzucę się na własny trunek zaoszczędzę 4,5 tygodniowo, czyli 18 zł miesięcznie. Jeśli uwzględnić, że w czasie wizyty w sklepiku statystycznie częściej sięgnę po jakiś inny produkt, niekoniecznie dobry dla mojej diety, 20 zł to spokojnie szacowana oszczędność.
Preferuję właśnie takie podejście niż gorliwe zliczanie każdego wydatku, lub skrupulatna kalkulacja każdej oszczędności, choć rozumiem, że niektórym osobom łatwiej robić to drugie.
A co Ty co tym myślisz? Napisz w komentarzu :)
Przemek
OdpowiedzUsuńJa osobiście prowadzę zestawienie wydatków, ale dlatego, żeby uświadomić sobie gdzie są moje pieniądze, Pomaga mi to, bo teraz coraz mniej wydaje na jedzenie czy kawę na mieście, czy inne pierdoły bez których mógłbym się obyć ;)