Znaczenie marki i eleganckiego wyglądu w biznesie.
Ten post pierwotnie miał trafić na http://zalozenie-firmy.blogspot.com/ czy nawet http://realny-minimalizm.blogspot.com/, ale...
OK, wklejamy tutaj, na główny blog!
Jako dorabiający student z aspiracjami obserwowałem kolegów i koleżanki i zacząłem snobować się na wielkiego biznesmena, mimo iż to nie miało pokrycia w rzeczywistości (jak z reszta u rówieśników).
A więc ważne było, aby na biurku czy w boksie biurowym (najpewniej w uczelnianej czytelni) rozłożyć...
- markowy długopis lub ekskluzywne pióro, wyjmowane z gustownego etui,
- obok musiał leżeć elegancki planner z najnowszej linii biznesowej,
- następnie markowy, dobrej klasy kalkulator,
- kiedy pojawiły się komórki, oczywiście w miarę nowoczesny (czyli w tym przypadku najlepszy) telefon,
- do tej czytelni musiałem dotrzeć ubrany formalnie, lub półformalnie (dobry garnitur - często),
- całości dopełniały markowe buty...
-...oraz markowy płaszcz z wielbłądziej wełny, markowy szal, markowa czapka czy kaszkiet....
Słowem pełen szał i pełen wypas.
Ale mówiąc wprost, ten cały lans przykrywał (w sensie finansowym i biznesowym) niewiele więcej niż goły studencki tyłek!
Parę lat później robiąc za całkiem akceptowalne pieniądze zlecenia dla jednej czy drugiej wielkiej firmy w swoim własnym biurze pomyślałem o tym okresie i rozejrzałem się naokoło.
- pod ręka leży zwykły długopis z kiosku a w plastikowym kubku kilka innych długopisów reklamowych zazwyczaj sprezentowanych przez kontrahentów,
- planner z supermarketu za 8,99 zł w skajowym etui,
- prosty kalkulator - reklamówka, znów prezent od klienta,
- komórka najprostsza typu mała stara nokia - byle dzwonił i trzymał akumulator,
- siedzę sobie ubrany w jakieś dżinsy i koszulkę,
- buty, właściwie najpewniej jakieś sandały, bo tak najwygodniej,
- na wieszaku wisi polar i kurtka turystyczna i to niekoniecznie najmodniejszej w sezonie firmy górskiej czy sportowej...
...a tak w ogóle siedząc wtedy miałem nogi wywalone na biurko i generalnie głęboko w poważaniu ten cały biznesowy bajzel, prawdę mówiąc dla jednego czy drugiego klienta mógłbym wyglądać nawet jak Ghandi po wyjściu z kąpieli w Gangesie... co prawdę mówiąc także się zdarzało... bo nie raz "byłem" na ważnej telekonferencji w samych majtkach i skarpetkach... a co... ciepło było...
Klientowi, jednemu czy drugiemu, zależało głównie na tym, aby zlecenia były w terminie, tanio i żeby jak najdłużej móc opierdzielać się z terminowymi płatnościami. Innemu kontrahentowi zależało głównie na tym by przed piątkiem godz 17.00 oddelegować mojej firmie jak najwięcej zaległych spraw i nie siedzieć w biurze ani sekundy więcej, tylko jak najszybciej wylądować na jakiejś imprezie i upić się po tygodniu pełnym stresów.
Wszystkie zewnętrzne znamiona biznesowe, o których wspomniałem nie miały najmniejszego znaczenia w tamtej sytuacji, przez pewien czas nawet z rozpędu utrzymywałem "starą infrastrukturę" potem nie miało to czasu i sensu... pozerstwo przestało mnie interesować... moja uwaga skupiała się na tym, aby wygospodarować jakiś czas na własne życie i choćby odrobinę treningu, by do reszty nie skapcieć w tym biznesowym bagnie!
Dobra moi drodzy, o czym jest ten artykuł? Czy mówię wam, że macie robić swój biznes w sandałach i szortach? NIE! (chyba, że bardzo tego chcecie!), czy mówię wam, że możecie zaniedbywać swój wizerunek w biznesie? NIE! (to w gruncie rzeczy niebezpieczne, iść pod prąd wbrew stadu), czy mówię wam, że macie wyrzucić garnitury, krawaty, markowe sprzęty i cały lans w dążeniu do jakiegoś realnego minimalizmu? NIE! (zamiast wyrzucać, lepiej wykorzystać).
Ten artykuł jest o tym, jak pewne rzeczy mogą się przewartościować i stracić znaczenie, a całe to pompatyczne profesorskie ględzenie o robieniu biznesu może zostać zastąpione prawdziwym robieniem biznesu.
OK, wklejamy tutaj, na główny blog!
Jako dorabiający student z aspiracjami obserwowałem kolegów i koleżanki i zacząłem snobować się na wielkiego biznesmena, mimo iż to nie miało pokrycia w rzeczywistości (jak z reszta u rówieśników).
A więc ważne było, aby na biurku czy w boksie biurowym (najpewniej w uczelnianej czytelni) rozłożyć...
- markowy długopis lub ekskluzywne pióro, wyjmowane z gustownego etui,
- obok musiał leżeć elegancki planner z najnowszej linii biznesowej,
- następnie markowy, dobrej klasy kalkulator,
- kiedy pojawiły się komórki, oczywiście w miarę nowoczesny (czyli w tym przypadku najlepszy) telefon,
- do tej czytelni musiałem dotrzeć ubrany formalnie, lub półformalnie (dobry garnitur - często),
- całości dopełniały markowe buty...
-...oraz markowy płaszcz z wielbłądziej wełny, markowy szal, markowa czapka czy kaszkiet....
Słowem pełen szał i pełen wypas.
Ale mówiąc wprost, ten cały lans przykrywał (w sensie finansowym i biznesowym) niewiele więcej niż goły studencki tyłek!
Parę lat później robiąc za całkiem akceptowalne pieniądze zlecenia dla jednej czy drugiej wielkiej firmy w swoim własnym biurze pomyślałem o tym okresie i rozejrzałem się naokoło.
- pod ręka leży zwykły długopis z kiosku a w plastikowym kubku kilka innych długopisów reklamowych zazwyczaj sprezentowanych przez kontrahentów,
- planner z supermarketu za 8,99 zł w skajowym etui,
- prosty kalkulator - reklamówka, znów prezent od klienta,
- komórka najprostsza typu mała stara nokia - byle dzwonił i trzymał akumulator,
- siedzę sobie ubrany w jakieś dżinsy i koszulkę,
- buty, właściwie najpewniej jakieś sandały, bo tak najwygodniej,
- na wieszaku wisi polar i kurtka turystyczna i to niekoniecznie najmodniejszej w sezonie firmy górskiej czy sportowej...
...a tak w ogóle siedząc wtedy miałem nogi wywalone na biurko i generalnie głęboko w poważaniu ten cały biznesowy bajzel, prawdę mówiąc dla jednego czy drugiego klienta mógłbym wyglądać nawet jak Ghandi po wyjściu z kąpieli w Gangesie... co prawdę mówiąc także się zdarzało... bo nie raz "byłem" na ważnej telekonferencji w samych majtkach i skarpetkach... a co... ciepło było...
Klientowi, jednemu czy drugiemu, zależało głównie na tym, aby zlecenia były w terminie, tanio i żeby jak najdłużej móc opierdzielać się z terminowymi płatnościami. Innemu kontrahentowi zależało głównie na tym by przed piątkiem godz 17.00 oddelegować mojej firmie jak najwięcej zaległych spraw i nie siedzieć w biurze ani sekundy więcej, tylko jak najszybciej wylądować na jakiejś imprezie i upić się po tygodniu pełnym stresów.
Wszystkie zewnętrzne znamiona biznesowe, o których wspomniałem nie miały najmniejszego znaczenia w tamtej sytuacji, przez pewien czas nawet z rozpędu utrzymywałem "starą infrastrukturę" potem nie miało to czasu i sensu... pozerstwo przestało mnie interesować... moja uwaga skupiała się na tym, aby wygospodarować jakiś czas na własne życie i choćby odrobinę treningu, by do reszty nie skapcieć w tym biznesowym bagnie!
Nadęta żaba w swoim bagnie.
Dobra moi drodzy, o czym jest ten artykuł? Czy mówię wam, że macie robić swój biznes w sandałach i szortach? NIE! (chyba, że bardzo tego chcecie!), czy mówię wam, że możecie zaniedbywać swój wizerunek w biznesie? NIE! (to w gruncie rzeczy niebezpieczne, iść pod prąd wbrew stadu), czy mówię wam, że macie wyrzucić garnitury, krawaty, markowe sprzęty i cały lans w dążeniu do jakiegoś realnego minimalizmu? NIE! (zamiast wyrzucać, lepiej wykorzystać).
Ten artykuł jest o tym, jak pewne rzeczy mogą się przewartościować i stracić znaczenie, a całe to pompatyczne profesorskie ględzenie o robieniu biznesu może zostać zastąpione prawdziwym robieniem biznesu.