Kryzys właścicieli pubów i "cwane oszczędzanie".
Dzisiejszy post jest kontynuacją wpisu z blogu o firmie, dot. chorobliwej oszczędności osób, które wcale oszczędzać nie muszą i dotyczy sytuacji dot. pubów i lokalów w mojej okolicy - to także jakiś pomysł na lepsze prowadzenie tego biznesu...
Otóż w poprzednim wpisie powiedziałem, że zjawisko upijania się przed imprezą, wizyta w pubie, czy dyskoteką i potem spędzania całego wieczoru przy jednym piwie lub szklance coli jest zjawiskiem obcym w mojej okolicy.
Ten wniosek okazał się błędny, jest to raczej zjawisko obce w moim otoczeniu, nie w okolicy. Po rozmowie z ludźmi z branży na ten temat okazało się, że jest to i u mnie zjawisko nagminne i szkodliwe.
Szczególnie wśród młodych* ludzi popularne i co mnie dość dziwi powszechnie akceptowane. (*Nie znaczy to, że jestem jakimś staruchem, ale naście lat temu w moich czasach pierwszych imprez z alkoholem było to rzadkością, a jeśli już - nikt się do tego by nie przyznał - teraz jest to wręcz powodem do dumy.)
Łatwo to przeliczyć - skoro tanie piwo marki typu Volksstuermer Mocne kosztuje w monopolu 2 zł i wypite za murem daje młodej osobie niezłego kręcioła (a młodym panienkom taka dawka "odlotu" starczy na cały wieczór), a lany Lech kosztuje w pubie 7 zł, butelkowy 8 zl. To mamy 5-6 zł oszczędności. Na dwóch lufkach wódki, czyli 2x8=16 zł oszczędzasz już 12 zł kupując najtańszą setkę w Żabce.
Niby sprytne, nieprawdaż, ale...
W lokalnej społeczności panuje opinia, że moje miasto to dziura zabita dechami, w której nic się nie dzieje - jest za mało pubów, jest za mało dyskotek, jest za mało gastronomii... ostatnio spektakularnie padły dwa fajne puby-kawiarnie, a kilka jest na granicy opłacalności. W niedalekim miasteczku (część aglomeracji) jeden fajny lokal otworzył się i po 2 miesiącach musiał się zamknąć. Nie opłacało się, mimo iż wcześniej były opinie, że gdyby lokal powstał - zrobiłby kokosy.
No więc jest ogrom narzekania młodych ludzi, jak to jest źle - ale między innymi oni sami są temu winni oszukując restauratorów i właścicieli lokali.
Aby się zabawić trzeba co najmniej jechać do większego miasta 25 km dalej, lub ewentualnie do Wrocławia 150 km w dwie strony, gdzie sam wstęp do lokalu to koszt 10-20 zł, dojazd także kosztuje, a coraz częściej, aby do lokalu wejść trzeba pokazać dowód i udokumentować wiek powyżej 21 lat! Dwa lokale z mojej okolicy wprowadziły także limit 21 lat. Dlaczego? Ludzie w wieku 18-21 lat są awangardą zakamuflowanego picia za murem, w krzakach, czy pod śmietnikiem.
Tyle że ci ludzie dorosną i stare zwyczaje wniosą w późniejsze życie. Nie jest dobrze!
A jak się u Was imprezuje?
Otóż w poprzednim wpisie powiedziałem, że zjawisko upijania się przed imprezą, wizyta w pubie, czy dyskoteką i potem spędzania całego wieczoru przy jednym piwie lub szklance coli jest zjawiskiem obcym w mojej okolicy.
Ten wniosek okazał się błędny, jest to raczej zjawisko obce w moim otoczeniu, nie w okolicy. Po rozmowie z ludźmi z branży na ten temat okazało się, że jest to i u mnie zjawisko nagminne i szkodliwe.
Szczególnie wśród młodych* ludzi popularne i co mnie dość dziwi powszechnie akceptowane. (*Nie znaczy to, że jestem jakimś staruchem, ale naście lat temu w moich czasach pierwszych imprez z alkoholem było to rzadkością, a jeśli już - nikt się do tego by nie przyznał - teraz jest to wręcz powodem do dumy.)
Łatwo to przeliczyć - skoro tanie piwo marki typu Volksstuermer Mocne kosztuje w monopolu 2 zł i wypite za murem daje młodej osobie niezłego kręcioła (a młodym panienkom taka dawka "odlotu" starczy na cały wieczór), a lany Lech kosztuje w pubie 7 zł, butelkowy 8 zl. To mamy 5-6 zł oszczędności. Na dwóch lufkach wódki, czyli 2x8=16 zł oszczędzasz już 12 zł kupując najtańszą setkę w Żabce.
Niby sprytne, nieprawdaż, ale...
W lokalnej społeczności panuje opinia, że moje miasto to dziura zabita dechami, w której nic się nie dzieje - jest za mało pubów, jest za mało dyskotek, jest za mało gastronomii... ostatnio spektakularnie padły dwa fajne puby-kawiarnie, a kilka jest na granicy opłacalności. W niedalekim miasteczku (część aglomeracji) jeden fajny lokal otworzył się i po 2 miesiącach musiał się zamknąć. Nie opłacało się, mimo iż wcześniej były opinie, że gdyby lokal powstał - zrobiłby kokosy.
No więc jest ogrom narzekania młodych ludzi, jak to jest źle - ale między innymi oni sami są temu winni oszukując restauratorów i właścicieli lokali.
Aby się zabawić trzeba co najmniej jechać do większego miasta 25 km dalej, lub ewentualnie do Wrocławia 150 km w dwie strony, gdzie sam wstęp do lokalu to koszt 10-20 zł, dojazd także kosztuje, a coraz częściej, aby do lokalu wejść trzeba pokazać dowód i udokumentować wiek powyżej 21 lat! Dwa lokale z mojej okolicy wprowadziły także limit 21 lat. Dlaczego? Ludzie w wieku 18-21 lat są awangardą zakamuflowanego picia za murem, w krzakach, czy pod śmietnikiem.
Tyle że ci ludzie dorosną i stare zwyczaje wniosą w późniejsze życie. Nie jest dobrze!
A jak się u Was imprezuje?
Ci pijący za krzakiem - "oszczędni inaczej" to tylko część przyczyn z powodu których upadaj lokale.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem głównym zabójcą pubów są horrendalnie wysokie czynsze za najem lokali oraz chciwość samorządów zawyżający bez umiaru opłaty koncesyjne za handel alkoholem.
Dodatkowo nakłada się ogólny kryzys i zubożenie społeczeństwa.
ogólny kryzys jest przejaskrawiony, tak jak i to zubożenie społeczeństwa
Usuńwłaśnie takie zachowania jak opisuję potęgują "kryzys" - o ile możemy użyć tego słowa
kupujemy chińskie produkty - potem zastanawiamy się, dlaczego lokalne zakłady wytworcze padają i nie mają pracy
pijemy pod lokalem tanie piwo HGB, potem narzekamy, że nasz ulubiony lokal pada, a lokalne browary padły
i tak dalej
No, to jest zjawisko powszechne, także w Warszawie :)
OdpowiedzUsuńRodzina miała sklep monopolowy niedaleko modnego klubu, przed imprezą tłumy młodzieży zaprawiały się przed zabawą.
no właśnie ja tego zaprawiania się nie rozumiem do końca - impreza ma być po to by się jak najszybciej ubzdryngolić? czy pobawić i pogadać?
Usuńjestem z innego pokolenia chyba
Ja należę do marginesu - jeżeli idę z kolegami to najpierw jest flaszka w domu, a potem druga w knajpie, a jak idę sam - to jest jedno piwko w domu i jedno w knajpie. Natomiast picie "Krajowej" czy innej "Luksusowej" duszkiem przed wejściem, żeby się "najebać" tanim kosztem, to dla mnie szczyt dziadostwa, który można jedynie wytłumaczyć (ale nie usprawiedliwić) u studenciaków z akademika, nie zaś u dorosłych i poważnych ludzi.
OdpowiedzUsuńJako młody człowiek stanę po drugiej stronie barykady. U dorosłych biznesmenów to rzeczywiście wtopa (bujają się furami za 100k a oszczędzają na "flaszce") a u ludzi młodych standard. Wśród rówieśników których znam jest to norma - picie czegoś przed udaniem się do lokalu/klubu. Koszt drinków w lokalach jest tak wysoki że czasami zbija z nóg. Piwo w barach też przegina, za jedno można mieć 3 ze sklepu. Ja sam praktykowałem podobnie i nie wstydzę się tego. Niedługo kończę 23 lata. Już od dłuższego czasu piję sporadycznie. Ale kiedyś różnie bywało. Weźcie pod uwagę że młodzi ludzie nie zaproszą kilku znajomych do domu (rodzice) i nie mają możliwości posiedzenia sobie w ciepłym i przytulnym miejscu nie wydając fortuny na alkohol (kupując go w zwykłym sklepie). Ogólnie to punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Ten okres przeżywałem nie dawno i całkowicie to rozumiem. Za to teraz uwielbiam delektować się nalewką którą sam robię. =)
OdpowiedzUsuńsorki, ja się wypowiem jako właściciel firmy: chcesz "posiedzenia sobie w ciepłym i przytulnym miejscu" to sobie go ogrzej, ja wydaję obecnie fortunę na ogrzanie swojej firmy, chcesz mieć czysto, utrzymane w czystości toalety, barmanka musi mieć opłacony ZUS, pensje, bar koncesje i podatki lokalne, a także extra wydzieloną palarnię bo Tusk tak kazał
UsuńTo wszystko czyni cenę piwa 3x większą niż w sklepie. Pieniądze wydane extra są wydane na to co napisałem powyżej.
osobiście nie żałuję pójścia do najbliższego pubu i zapłacenia 8 zł za Lecha, mimo iż jestem właścicielem firmy z powodów pozabiznesowych także mi się specjalnie nie przelewa, jednak wiem za co płacę
zaprawienie się przed i siedzienie potem w cieplym lokalu, to po części powód wysokich cen trunków, mamy błedne koło - poza tym to zwykłe oszustwo (ale młodzi ludzie w ten sposón oszukują przede wszystkim samych siebie - bo potem podnoszą wielki lament, że ten i tamtem pub padł)
Ja wam powiem tak - czasem namawiam znajomych do wyjścia i widzę, że ktoś kręci nosem i nie ma ochoty na pub, ale mówi, coś by się wypiło, ok. zapraszam do siebie - nie do domu - ale do biura do socjalnego i tam strzelimy po piwku. Ale nie idziemy nigdzie - jeśli zaczynamy u mnie to kończymy u mnie.
OdpowiedzUsuńMoże znajomi czują nosem, że nie jestem człowiekiem, który szedłby nawalony do pubu.
Paweł - ja mając 18-23 lat, w tym kilkuletnim okresie tylko 1 raz, słownie JEDEN, raczej bardziej z rozpędu (bo kolega kupił 2 piwa i otworzył przed akademikiem) nieświadomie zaliczyłem picie piwa na mieście i potem pójście do lokalu pod humorem.
Z dzisiejszej perspektywy i moich ostatnich rozmów trudno uwierzyć - no nie?
Tak - idąc do lokalu - wcześniej chciałem być finansowo przygotowany na lokal i nie było żadnych kombinacji, czy flaszki przed impreza w domu. Nigdy. Po prostu staralem się jako student dorobić i mieć pieniądze na zaproszenie tej czy innej koleżanki do lokalu i kupienie jej trunku.
Taki jestem.
Remiku to się ceni :) Nie mówię tutaj o bestialstwie w postaci uwalenia się i potem popijaniu cały wieczór jednej Coli w lokalu tylko wypośrodkowaniu tego. Wstyd się przyznać ale kiedyś zaliczałem często mocniejsze napitki (może już wyrosłem, chociaż kto wie) i na prawdę żeby osiągnąć "trzepnięcie" w lokalu trzeba naprawdę sporo wydać. Znasz studenckie społeczności i wiesz jak to bywa.
OdpowiedzUsuńPS. Życzę każdemu takiego pomieszczenia socjalnego :P
ja wychodziłem z innego zalożenia za studenta, wyobraź sobie, że idę do lokalu w towarzystwie gdzie jest dziewczyna (czy koleżanka)
Usuńi co mówię?
czy powiem: "niunia, wiesz co? bombnijmy sobie po setce przed wyjściem - wtedy mniej w lokalu wydamy!"?
albo: "kotku, obalmy po jednym okocimie mocnym na ławce i potem wchodzimy do klubu, bo wiesz - inaczej nie dojdę do trzepnięcia"?
jeśli zaś chodzi o czyste pójście do lokalu, bez spraw damsko-męskich, zdecydowanie wolałem nie zaliczać trzepnięcia w lokalu, ale trzymać max. lekki lajcik i się bawić, rozmawiać, a nie bełkotać
jak dla mnie impreza to: dobrze się bawić, zachowywać się na poziomie (szczególnie w towarzystwie kobiet), do domu wrocić... najlepiej w towarzystwie plci pieknej i mieć jeszcze ochotę na wiadome sprawy... albo po prostu wrocić na luzie, spokojnie bez kończenia z glową w muszki klozetowej
oczywiście cel celem, a imprezy czasem konczyły się, jak to mówisz, trzepnięciem - jednak raczej na skutek zapomnienia i zapędzenia się o jeden drink za daleko - niz celowego ubombania w lokalu (z zaprawieniem przed wyjściem)
aha, i jedno powiem, nie dość, że nie zaprawiałem i nie zaprawiam się przed to jeszcze często omijam niektóre kolejki i moi wspołimprezowicze muszą to przezyć
UsuńTeż tak teraz robię i powiedzenie "ze mną się nie napijesz?" nie robi na mnie wrażenia :)
OdpowiedzUsuń