Oszczędzanie nerwów - edukacja w biznesie.
W ostatnich wpisach dominują gorzkie spostrzeżenia na rzeczywistość, jednak z pełną świadomością decyduję się je publikować. Oczywiście jeden z czytelników dostrzeże w tym narzekanie i zgorzkniałość, inny natomiast pewną analizę sytuacji i cenną wskazówkę, jakich błędów nie popełniać. Wybór - jak na to patrzeć i jak skorzystać z tych postów - należy do danego czytelnika.
Ja osobiście próbuję zajmować się własną działalnością i drobnym biznesem od zawsze, bodajże od 1 klasy szkoły średniej jakieś dziubanie, jakieś pomysły, jakieś biznes plany... natomiast ja jestem synem klasy robotniczej, a nie dzieckiem "prywaciarzy" i prawda jest taka, że wszystkiego w biznesie musiałem i muszę uczyć się sam, czasem na własnych błędach - nikt mnie niczego w tej dziedzinie nie nauczył. Stąd nieuniknione błędy na drodze do "biznesowej dojrzałości" (może koło 40-stki w końcu zmądrzeje, hehehe) oraz wnioski, które niektórzy mogą uznać za zgorzkniałość.
Jestem niepokonanym, dumnym orłem small biznesu.
Oj... nie moi drodzy, ja jestem bardzo upartym "kocurem". Wypierniczą drzwiami - wejdę oknem...
I znów kilka krytycznych słów pod adresem oficjalnej, mainstreamowej edukacji - ona nie nauczy cię niemal niczego. Fakt, na studiach na "dobrej uczelni" można sobie poprawić punktualność (szybko przekonujesz się, że tzw. studencki kwadrans to bolesna fikcja), można nawiązać kontakty - choć z tym różnie bywa, nauczy się człowiek latania od drzwi do drzwi, poniżania się i proszenia, zdobywania materiałów, planów, analiz (odpowiednik późniejszego bujania się po urzędach, projektach UE...). Ale w gruncie rzeczy... heh... praktycznie wszystkiego - niemal od zera człowiek tak naprawdę uczy się dopiero pracując.
Takie życie. To pisząc zamykam klapę "laptoka" i wracam do pracy.
Ja osobiście próbuję zajmować się własną działalnością i drobnym biznesem od zawsze, bodajże od 1 klasy szkoły średniej jakieś dziubanie, jakieś pomysły, jakieś biznes plany... natomiast ja jestem synem klasy robotniczej, a nie dzieckiem "prywaciarzy" i prawda jest taka, że wszystkiego w biznesie musiałem i muszę uczyć się sam, czasem na własnych błędach - nikt mnie niczego w tej dziedzinie nie nauczył. Stąd nieuniknione błędy na drodze do "biznesowej dojrzałości" (może koło 40-stki w końcu zmądrzeje, hehehe) oraz wnioski, które niektórzy mogą uznać za zgorzkniałość.
Oj... nie moi drodzy, ja jestem bardzo upartym "kocurem". Wypierniczą drzwiami - wejdę oknem...
I znów kilka krytycznych słów pod adresem oficjalnej, mainstreamowej edukacji - ona nie nauczy cię niemal niczego. Fakt, na studiach na "dobrej uczelni" można sobie poprawić punktualność (szybko przekonujesz się, że tzw. studencki kwadrans to bolesna fikcja), można nawiązać kontakty - choć z tym różnie bywa, nauczy się człowiek latania od drzwi do drzwi, poniżania się i proszenia, zdobywania materiałów, planów, analiz (odpowiednik późniejszego bujania się po urzędach, projektach UE...). Ale w gruncie rzeczy... heh... praktycznie wszystkiego - niemal od zera człowiek tak naprawdę uczy się dopiero pracując.
Takie życie. To pisząc zamykam klapę "laptoka" i wracam do pracy.