Własny biznes. Krakały jaskółki, że niedobre są spółki...
...to dość popularne w moich kręgach powiedzonko. Znałem je od dzieciństwa, ale niestety nie wziąłem do siebie poważnie. Oczywiście mam za sobą kilka mniej lub bardziej udanych prób założenia biznesu, a także próby nieudane - natomiast zdecydowanie źle czyniłem, nie biorąc sobie do serca tego przysłowia.
Generalnie sprawa jest jasna - chcesz mieć przyjaciela - to nie wchodź z nim w spółkę, bo jest duża szansa, że wasza przyjaźń się spali. To tak samo jak pożyczyć przyjacielowi pieniądze (nie mówię tu o 10 zł na browarka) - możesz stracić zarówno pieniądze, jak i przyjaciela.
Powodów jest mnóstwo, tkwią one głęboko w naszej naturze, zwyczajach, wychowaniu, podejściu do pracy i pieniądza. Osoba, z którą się przyjaźnisz - niekoniecznie na innych płaszczyznach będzie z tobą kompatybilna.
Pierwszy upadek.
Powiem wam, że jedna z moich pierwszych spółek (studenckich) się rozpadła głównie z powodów ambicjonalnych - a pierwszym i ważnym powodem stało się to, że w pełnej nazwie spółki moje nazwisko było przed nazwiskiem przyjaciela. (Z tego co wiem rodzina dała przyjacielowi popalić - że godzi się na tę poniżającą podległość mojej skromnej osobie.) Dowiedziałem się po fakcie...
Ja jestem bardziej "technikiem" biznesu a nie ideowcem, interesowały mnie bardziej przepływy finansowe, niż totalnie mi obojętna sprawa nazwy lub tytułów na wizytówkach. (W rejestracji wpisałem alfabetycznie bez namysłu). Kolega natomiast zakładał spółkę jako pierwszy i ważny wpis w CV i sprawę prestiżu na przyszłość - i tutaj się rozminęły nasze wizje firmy.
Nie ma lekko.
Nie trzeba nawet podejmowania kwestii Krzyża przed Pałacem, aby ludzie rzucili się sobie do gardeł. Nie trzeba różnic w obyczajowości i religii. Wystarczą naprawdę drobne różnice wynikające z ludzkiej natury i wychowania.
Nie każda osoba ma także charakter umożliwiający tworzenie z nią spółki - niezależnie jak dobre wrażenie umie sprawić na początku, lub wstępnych rozmowach.
Jeśli nie jest to absolutnie konieczne - unikajmy zatem tworzenia spółek w małej przedsiębiorczości. Unikajmy werbowania do nich przyjaciół. Lepsza jest czysta i "zimna" relacja pracodawca-pracownik.
Generalnie sprawa jest jasna - chcesz mieć przyjaciela - to nie wchodź z nim w spółkę, bo jest duża szansa, że wasza przyjaźń się spali. To tak samo jak pożyczyć przyjacielowi pieniądze (nie mówię tu o 10 zł na browarka) - możesz stracić zarówno pieniądze, jak i przyjaciela.
Powodów jest mnóstwo, tkwią one głęboko w naszej naturze, zwyczajach, wychowaniu, podejściu do pracy i pieniądza. Osoba, z którą się przyjaźnisz - niekoniecznie na innych płaszczyznach będzie z tobą kompatybilna.
Pierwszy upadek.
Powiem wam, że jedna z moich pierwszych spółek (studenckich) się rozpadła głównie z powodów ambicjonalnych - a pierwszym i ważnym powodem stało się to, że w pełnej nazwie spółki moje nazwisko było przed nazwiskiem przyjaciela. (Z tego co wiem rodzina dała przyjacielowi popalić - że godzi się na tę poniżającą podległość mojej skromnej osobie.) Dowiedziałem się po fakcie...
Ja jestem bardziej "technikiem" biznesu a nie ideowcem, interesowały mnie bardziej przepływy finansowe, niż totalnie mi obojętna sprawa nazwy lub tytułów na wizytówkach. (W rejestracji wpisałem alfabetycznie bez namysłu). Kolega natomiast zakładał spółkę jako pierwszy i ważny wpis w CV i sprawę prestiżu na przyszłość - i tutaj się rozminęły nasze wizje firmy.
Nie ma lekko.
Nie trzeba nawet podejmowania kwestii Krzyża przed Pałacem, aby ludzie rzucili się sobie do gardeł. Nie trzeba różnic w obyczajowości i religii. Wystarczą naprawdę drobne różnice wynikające z ludzkiej natury i wychowania.
Nie każda osoba ma także charakter umożliwiający tworzenie z nią spółki - niezależnie jak dobre wrażenie umie sprawić na początku, lub wstępnych rozmowach.
Jeśli nie jest to absolutnie konieczne - unikajmy zatem tworzenia spółek w małej przedsiębiorczości. Unikajmy werbowania do nich przyjaciół. Lepsza jest czysta i "zimna" relacja pracodawca-pracownik.