Polska choroba duszy - zawiść i plucie w talerz
Wspominałem już o tym niedawno, ale wrócę do tematu. Wymienione w tytule zachowania są autentycznie jednym z powodów, które mogłyby skłonić mnie do emigracji.
Przyznam też, że po doświadczeniach własnych i opowieściach znajomych, na emigracji starałbym raczej odciąć się od środowiska polskiego, ewentualnie zapoznać środowisko starej emigracji, jeśli w 2-3 pokoleniu "polski charakterek" byłby tam w zaniku. Generalnie starałbym się czym prędzej zintegrować z lokalną społecznością. Nauczenie się języka nie jest dla mnie jakimś szczególnym wyzwaniem, a kontakty z ludźmi przychodzą mi łatwo (bo po prostu ich lubię i jestem ich ciekaw - was - drogich czytelników - także).
W Kraju zauważyłem, że część ludzi sukcesu, prawdziwych ludzi sukcesu, a nie pozerów - stara się raczej w wielu sytuacjach spuścić głowę i przemilczeć swój sukces, na zewnątrz zachować bardzo skromną fasadę i kryć się z wieloma sprawami. To w sumie jest trochę chore, jednak nie jest to wina osób, które coś osiągnęły. Te osoby znają potęgę polskiego piekiełka, bezinteresownej zawiści, rzucania kłód pod nogi i plucia w talerz. A ja lubię się uczyć od lepszych od siebie.
Kiedy przeprowadziłem się w miejsce, gdzie mieszkam obecnie, do rodzinnego małego miasta, nie byłem studentem, który z podkulonym ogonem wrócił do mamusi i tatusia z dużego miasta. Byłem już pewnym siebie przedsiębiorcą (drobnym, ale jednak!), który przyjechał do tego miasta robić biznes i po prostu żyć wygodnie (bez bujania się w korkach po 2h dziennie).
To wielu ludzi bolało i boli nadal - nie chodzi tu przy tym o stan portfela, bo z tym bywało różnie - raz całkiem dobrze, raz bardzo słabo, ale o pewną swobodę i styl życia. Podkładanie mi świni, donosicielstwo i negatywne podejście jest czymś co dotyka mnie do chwili obecnej. Nauczyłem się jednak z tym żyć, a wielu wrogich mi ludzi zamieniłem w przynajmniej neutralnych znajomych, o ile nie życzliwych mi ludzi.
Jasne jest, że pomogło mi w tym nieobnoszenie się z sukcesem na zewnątrz, uwidacznianie problemów (nawet nieistotnych), przypadkowe "puszczenie pary z ust" przy papierosie i wódce z kilkoma "ludźmi z miasta" dot. moich problemów finansowych, nękania mnie przez Urzędy, itp., tak aby wyglądało to znacznie gorzej niż jest. Problemy ze szczylami, które mi rzucały w okna kamieniami i spuszczały powietrze z opon rozwiązałem ujmując się za nimi publicznie w pewnej sprawie ze spółdzielnią. Kiedy rozwaliłem samochód - to przed naprawą postał on sobie trochę przez domem, aby każdy się zdążył opatrzeć i nacieszyć. Wrak ku pokrzepieniu serc.
Jak widzicie umiem z tym w miarę sprawnie żyć, co nie znaczy, że mi się to podoba.
Przyznam też, że po doświadczeniach własnych i opowieściach znajomych, na emigracji starałbym raczej odciąć się od środowiska polskiego, ewentualnie zapoznać środowisko starej emigracji, jeśli w 2-3 pokoleniu "polski charakterek" byłby tam w zaniku. Generalnie starałbym się czym prędzej zintegrować z lokalną społecznością. Nauczenie się języka nie jest dla mnie jakimś szczególnym wyzwaniem, a kontakty z ludźmi przychodzą mi łatwo (bo po prostu ich lubię i jestem ich ciekaw - was - drogich czytelników - także).
W Kraju zauważyłem, że część ludzi sukcesu, prawdziwych ludzi sukcesu, a nie pozerów - stara się raczej w wielu sytuacjach spuścić głowę i przemilczeć swój sukces, na zewnątrz zachować bardzo skromną fasadę i kryć się z wieloma sprawami. To w sumie jest trochę chore, jednak nie jest to wina osób, które coś osiągnęły. Te osoby znają potęgę polskiego piekiełka, bezinteresownej zawiści, rzucania kłód pod nogi i plucia w talerz. A ja lubię się uczyć od lepszych od siebie.
Kiedy przeprowadziłem się w miejsce, gdzie mieszkam obecnie, do rodzinnego małego miasta, nie byłem studentem, który z podkulonym ogonem wrócił do mamusi i tatusia z dużego miasta. Byłem już pewnym siebie przedsiębiorcą (drobnym, ale jednak!), który przyjechał do tego miasta robić biznes i po prostu żyć wygodnie (bez bujania się w korkach po 2h dziennie).
To wielu ludzi bolało i boli nadal - nie chodzi tu przy tym o stan portfela, bo z tym bywało różnie - raz całkiem dobrze, raz bardzo słabo, ale o pewną swobodę i styl życia. Podkładanie mi świni, donosicielstwo i negatywne podejście jest czymś co dotyka mnie do chwili obecnej. Nauczyłem się jednak z tym żyć, a wielu wrogich mi ludzi zamieniłem w przynajmniej neutralnych znajomych, o ile nie życzliwych mi ludzi.
Jasne jest, że pomogło mi w tym nieobnoszenie się z sukcesem na zewnątrz, uwidacznianie problemów (nawet nieistotnych), przypadkowe "puszczenie pary z ust" przy papierosie i wódce z kilkoma "ludźmi z miasta" dot. moich problemów finansowych, nękania mnie przez Urzędy, itp., tak aby wyglądało to znacznie gorzej niż jest. Problemy ze szczylami, które mi rzucały w okna kamieniami i spuszczały powietrze z opon rozwiązałem ujmując się za nimi publicznie w pewnej sprawie ze spółdzielnią. Kiedy rozwaliłem samochód - to przed naprawą postał on sobie trochę przez domem, aby każdy się zdążył opatrzeć i nacieszyć. Wrak ku pokrzepieniu serc.
Jak widzicie umiem z tym w miarę sprawnie żyć, co nie znaczy, że mi się to podoba.