Nie dziel się z innymi!
Jakiś czas już o tym coś tam pisałem, w postach, lub komentarzach o biznesie i pracy lub mieszkaniu w bloku. Dziś poświęcę na to osobny post. Otóż jakakolwiek sytuacja, gdzie dwoje lub więcej ludzi (rodzin, firm) musi coś współdzielić to najprostsza droga do konfliktu - straty czasu, nerwów i pieniędzy.
Ja współdzielę w pracy niesprawny system ogrzewania gazowego z pewnymi ludźmi - jest to nieustanne utrapienie, powód do rozmów, dyskusji, irytacji - a tak na prawdę nie da się zrobić NIC - w efekcie po pierwszym sezonie grzewczym olałem sprawę - zdecydowałem się kupić grzejniki elektryczne z termostatami na dogrzewanie i dopłacić kilkadziesiąt zł miesięcznie w sezonie. Lepsze to niż nieustanne szarganie nerwów.
Wystarczy jednak, że z sąsiadami współdzielę korytarz - jest to też nieustanne pole do drobnych zgrzytów - kto posprzątał, jak posprzątał i dlaczego źle, czyi klienci nabrudzili więcej... uwierzcie mi - to nieustannie żarzący się węgielek, który może wybuchnąć wielkim pożarem. Kwestia nie czy, ale kiedy. Tu nie działa logika i moje prośby, aby wynająć na ten korytarz sprzątaczkę (na którą w razie czego spłyną żale i pretensje).
To mi się podoba - sytuacja, że nawet skromny domek ma swoje OSOBNE, niezależne wejście z ulicy - sytuacja jest czysta - w przenośni i dosłownie.
To co napisałem to w sumie pikuś, tylko mały % sytuacji współdzielenia tego, czy tamtego, które w życiu miałem i mam nadal. Szczególnie w nieruchomościach większość z takich układów jednak prowadzi do konfliktów - nieuchronnie. Wszystkim znajomym radzę unikać takich sytuacji, sam staram się ich unikać. (Tutaj na szczęście mam TYLKO jednego sąsiada - a mogło być gorzej, gdybym nie pomyślał).
Im więcej rzeczy w nieruchomościach osobno - tym lepiej. Wejścia osobno, instalacje osobno, podjazdy osobno... najlepiej nawet nie mieć wspólnej granicy z posesją sąsiada, ale jakieś zdrowe - higieniczne oddalenie od jego domu - co raczej jest już możliwe tylko na wsi.
Bo my Polacy kochamy się tylko w deklaracjach - ale na co dzień, w sąsiedztwie: Polak Polakowi wilkiem!
Ja współdzielę w pracy niesprawny system ogrzewania gazowego z pewnymi ludźmi - jest to nieustanne utrapienie, powód do rozmów, dyskusji, irytacji - a tak na prawdę nie da się zrobić NIC - w efekcie po pierwszym sezonie grzewczym olałem sprawę - zdecydowałem się kupić grzejniki elektryczne z termostatami na dogrzewanie i dopłacić kilkadziesiąt zł miesięcznie w sezonie. Lepsze to niż nieustanne szarganie nerwów.
Wystarczy jednak, że z sąsiadami współdzielę korytarz - jest to też nieustanne pole do drobnych zgrzytów - kto posprzątał, jak posprzątał i dlaczego źle, czyi klienci nabrudzili więcej... uwierzcie mi - to nieustannie żarzący się węgielek, który może wybuchnąć wielkim pożarem. Kwestia nie czy, ale kiedy. Tu nie działa logika i moje prośby, aby wynająć na ten korytarz sprzątaczkę (na którą w razie czego spłyną żale i pretensje).
To mi się podoba - sytuacja, że nawet skromny domek ma swoje OSOBNE, niezależne wejście z ulicy - sytuacja jest czysta - w przenośni i dosłownie.
To co napisałem to w sumie pikuś, tylko mały % sytuacji współdzielenia tego, czy tamtego, które w życiu miałem i mam nadal. Szczególnie w nieruchomościach większość z takich układów jednak prowadzi do konfliktów - nieuchronnie. Wszystkim znajomym radzę unikać takich sytuacji, sam staram się ich unikać. (Tutaj na szczęście mam TYLKO jednego sąsiada - a mogło być gorzej, gdybym nie pomyślał).
Im więcej rzeczy w nieruchomościach osobno - tym lepiej. Wejścia osobno, instalacje osobno, podjazdy osobno... najlepiej nawet nie mieć wspólnej granicy z posesją sąsiada, ale jakieś zdrowe - higieniczne oddalenie od jego domu - co raczej jest już możliwe tylko na wsi.
Bo my Polacy kochamy się tylko w deklaracjach - ale na co dzień, w sąsiedztwie: Polak Polakowi wilkiem!