Fast food po mojemu.

Nie ma czasu, nie ma czasu na zrobienie tego po mojemu, czyli pójście po zakupy i upichcenie sobie obiadu tak jak mam dziś ochotę - a miałem dziś ochotę na wątróbkę z cebulką. Teraz mam chwilę na kawę, ale za chwile hejka do pracy.

Przypomniałem sobie jak to było najczęściej w czasach szkolno-studenckich, gdzie czasu na samodzielne gotowanie było jeszcze mniej. Jeśli byłem w towarzystwie - większość z nas kierowała się do różnych barów i w szczególności fast foodów, ale ja bardzo często wybierałem inną opcję.

Skoczenie do warzywniaka, albo na targowisko (Rynek Jeżycki, Poznań) i kupienie surówki, warzyw, kiszonej kapusty, szybki wlot do piekarni/sklepiku po pieczywo i/lub kupno dobrej wędliny, kabanosa, albo wędzonej ryby.

Czasem wariant bezmięsny - dobre pieczywo i jakiś nabiał. Kaloryczny owoc, np. banan.

Konsumpcja trochę po partyzancku, czyli na ulicy, na ławce lub w parku - albo po prostu najwygodniej i na szybko w domu, czasem prosto z opakowania ze sklepu (z reguły mieszkałem w centrum Poznania). Potem dalej do boju.

Taki to miałem (i czasem mam dalej) sposób na fast food, czyli szybkie żarełko :)

Dziś opędzlowałem wędzonego dorsza i marynowaną paprykę nadziewaną kapustą + marynowaną papryczkę chili + pełnoziarnisty chleb. Wszystko kupione nieopodal.


Czy zawsze szybkie żarełko musi wyglądać jak na załączonym obrazku?

Popularne posty z tego bloga

Jak sprzedać niepotrzebne przedmioty?

Oszczędny przepis: serca drobiowe dla smakoszy

Polsat cyfrowy - multiroom - problemy i pozorna oszczędność?