Zwolnienie z pracy... i wnioski po fakcie.
Jeśli się dobrze zastanowię w życiu wyleciałem z pracy trzy razy (nie licząc mniej więcej podobnej liczby przypadków, kiedy zwolniłem się sam).
Pierwszy raz to właściwie nie pełnoprawna robota, a coś w rodzaju praktyki studenckiej. Wszystko szło pięknie i może by z tego wyszło coś ciekawszego, gdyby nie dwójka kolegów, z którymi dobrze żyłem i piwo po godzinach piłem zaczęło mi robić koło pióra. Dlaczego? Formalnie byłem na nieco wyższej pozycji, chyba się wyróżniałem. Zazdrość i źle pojęta konkurencja? Chyba tak. W każdym razie źle to zniosłem.
Drugi raz: przyzwoicie płatna praca w małej firmie. Nie dałem rady. Taka prawda. Przeliczyłem się ze swoimi możliwościami i umiejętnościami. Wyleciałem, ale dostałem na odchodne kopertę, z resztą nawet bez tej koperty nie miałbym pretensji do pracodawcy. W sumie kiedy ostatni raz wyszedłem z tej pracy poczułem ulgę.
Trzeci raz: przyzwoicie płatna praca w rewelacyjnej firmie, rewelacyjne stosunki z szefostwem, fajne możliwości, dobra pozycja... miód i cud dla młodego człowieka. I znów... za pięknie, aby było prawdziwe. Posądzono mnie o współudział w poważnej kradzieży. Ktoś rzucił niesłuszne podejrzenie, dorobił mordę, wystarczyło...
Wniosek po fakcie? Pracuje od tej chwili na własny rachunek... i nie ma siły aby ktoś mnie niesłusznie zwolnił, mordę dorobił...
P.S. Jeśli chodzi o dorabianie mordy, to co jakiś czas ktoś na blogosferze próbuje mi dorobić mordę seksisty, wroga emigrantów oraz różne inne "fakty" co mnie czasem denerwuje. Nieco frustrujące jest pisanie posta, kiedy cześć dyskutantów dyskutuje jedynie na podstawie obrazka i tytułu tegoż posta, no może słowa wstępu. Przeczytać dwa, trzy akapity to nie łaska? (Kolegę z bloga Boska Wola... chyba rozumiem... ten to dopiero tworzy długie i mistrzowskie posty!)
Niektórych na przykład (zazwyczaj czytelniczki) denerwują ilustracje przedstawiające skandalicznie i nieprzyzwoicie roznegliżowane panie, jak ta poniżej:
Hmm, o co chodzi? Może wiele z krytykantek zapewne wolałoby oglądać inne kobiety w nieco innym wdzianku:
Hmm... może w tym szaleństwie jest metoda?
Pierwszy raz to właściwie nie pełnoprawna robota, a coś w rodzaju praktyki studenckiej. Wszystko szło pięknie i może by z tego wyszło coś ciekawszego, gdyby nie dwójka kolegów, z którymi dobrze żyłem i piwo po godzinach piłem zaczęło mi robić koło pióra. Dlaczego? Formalnie byłem na nieco wyższej pozycji, chyba się wyróżniałem. Zazdrość i źle pojęta konkurencja? Chyba tak. W każdym razie źle to zniosłem.
Drugi raz: przyzwoicie płatna praca w małej firmie. Nie dałem rady. Taka prawda. Przeliczyłem się ze swoimi możliwościami i umiejętnościami. Wyleciałem, ale dostałem na odchodne kopertę, z resztą nawet bez tej koperty nie miałbym pretensji do pracodawcy. W sumie kiedy ostatni raz wyszedłem z tej pracy poczułem ulgę.
Trzeci raz: przyzwoicie płatna praca w rewelacyjnej firmie, rewelacyjne stosunki z szefostwem, fajne możliwości, dobra pozycja... miód i cud dla młodego człowieka. I znów... za pięknie, aby było prawdziwe. Posądzono mnie o współudział w poważnej kradzieży. Ktoś rzucił niesłuszne podejrzenie, dorobił mordę, wystarczyło...
Wniosek po fakcie? Pracuje od tej chwili na własny rachunek... i nie ma siły aby ktoś mnie niesłusznie zwolnił, mordę dorobił...
P.S. Jeśli chodzi o dorabianie mordy, to co jakiś czas ktoś na blogosferze próbuje mi dorobić mordę seksisty, wroga emigrantów oraz różne inne "fakty" co mnie czasem denerwuje. Nieco frustrujące jest pisanie posta, kiedy cześć dyskutantów dyskutuje jedynie na podstawie obrazka i tytułu tegoż posta, no może słowa wstępu. Przeczytać dwa, trzy akapity to nie łaska? (Kolegę z bloga Boska Wola... chyba rozumiem... ten to dopiero tworzy długie i mistrzowskie posty!)
Niektórych na przykład (zazwyczaj czytelniczki) denerwują ilustracje przedstawiające skandalicznie i nieprzyzwoicie roznegliżowane panie, jak ta poniżej:
Hmm, o co chodzi? Może wiele z krytykantek zapewne wolałoby oglądać inne kobiety w nieco innym wdzianku:
Hmm... może w tym szaleństwie jest metoda?