Peak Oil oraz możliwy SHTF.

Skorzystam sobie dzisiaj z luksusu posiadania własnego bloga i skopiuję swoje komentarze z jednej z peakoilowych dyskusji (aby na wszelki wypadek mieć je wygodnie w komplecie w jednym miejscu).

W towarzystwie okołoagepowym jakoś średnio ostatnio się znajduję, niektórym czasem moje komentarze średnio pasują, co w sumie mnie nie dziwi, bo ani nie jestem jakimś nobliwym profesjonalistą, który by tam jakoś pasował, ani dobrym kolegą który rzuca och... ach... przy byle pierdółce gorliwie przytakując, a w ogóle to ja jestem z prowincji i gdzie mi tam kulturą i obyciem do kolegów (i koleżanek)... młodych (pięknych) wykształconych z wielkich miast :)

No... ale starczy tych nudnych analiz i przejdźmy do rzeczy:


Otóż niektórzy wierzą, a przynajmniej biorą jako ewentualność, że jeśli nie zaradzi się czegoś konkretnego na Peak Oil to będzie SHTF (czyli po naszemu wielkie społeczno-ekonomiczne bam-bam z dozą Mad Maxa i Teksańskiej Masakry...). Jeden z wielce szanownych Autorów dawnego agepo.pl osiedlił się nawet w Argentynie w Buenos Aires.

Moje pytanie jest następujące: gdzie wybuch społeczny będzie bardziej bolesny... w wielomilionowej (20 mln luda?) aglomeracji Buenos Aires (gdzie już "cuda na kiju" się dzieją, jeśli, popularnemu bloggerowi, FerFalowi wierzyć) czy w jakimś lekko wiochowatym regionie Polski, wciąż z dużą i potencjalnie zdecenteralizowaną bazą produkcyjną (żywność)...

Czy potencjalne bam-bam będzie łatwiej przetrwać w mega-metropolii jak B.A., czy na prowincji, gdzie baza produkcyjna żywności jest tuż tuż? Ja niby jestem w obszarze centralnym mojej mieściny, ale już 500m ode mnie już są pola uprawne, pierwsze wsie, ogródki działkowe i całe badylarstwo, które za komuny skromnie, bo skromnie, ale skutecznie żywiło całą okolicę.

Jakoś nie wierzę w ekstra doomerski scenariusz na polskiej prowincji. Jak na razie cena paliwa rośnie stopniowo, a nie lawinowo - wzrosty są przewidywalne. Na tyle przewidywalne, że dostosowanie się jest łatwe.

Co do możliwego braku paliwa dla rolnictwa: Za siermiężnej komuny ludzie sobie radzili nie tyle ciągnikiem, nie tyle koniem, co sami własnymi rękami obrabiali dziesiątki hektarów badylarskich plantacji i ogródków działkowych w okolicy i na rowerkach zwozili plony do miasta.

Zatem jestem spokojny o żywność. Gdzieniegdzie nawet jedna czy droga babcia kury i kaczki chowa - ludność jako taka pamięta gorsze czasy i jak się przystosować.

Co jak co za komuny może jadło się mniej, ale jedzenie zdecydowanie lepszej jakości

Co do Argentyny jestem nieco bardziej sceptyczny - owszem kraj duży i zasobny, z małą ilością ludności - ale co z tego jak zasadnicza jej część jest w beznadziejny sposób skoncentrowana w jednym rejonie? W razie SHTF będzie się działo, czym się ludzie z B.A. będą ewakuować i gdzie właściwie? Struktura urbanistyczna Polski jest jednak bardziej rozproszona. Bardziej odporna.

Przetrwaliśmy, my Polacy z prowincji, niejedną wojnę, niejeden kryzys, przetrwaliśmy Ruska, dajemy sobie rady za Tuska.

Mówię wam, że damy radę - nawet w nieco mniej optymistycznej przyszłości.

P.S. A tak w ogóle chciałbym zaprosić was do odwiedzin bloga http://mariusz01.blogspot.com/, który od paru dni prowadzi znany już nam wszystkim kolega balast.

Popularne posty z tego bloga

Jak sprzedać niepotrzebne przedmioty?

Oszczędny przepis: serca drobiowe dla smakoszy

"Nie bierz d**y z tej samej grupy." - oszczędzanie nerwów w relacjach z kobietami.