Praca na własny rachunek, wolny strzelec, własna firma - i analitycy finansowi naokoło nas.
Nasza rodzina i bliscy w końcu niechętnie zaakceptowali, albo i nawet przyzwyczaili się do naszego nowego trybu pracy. Czasem nastąpiło to dopiero po naszej częściowej kapitulacji - czyli opuszczeniu home office, gdzie jednak nie mogliśmy się skupić na pracy on-line i wynajęciu przez nas biura w obiekcie biurowym. W moim przypadku dopiero ucieczka do zewnętrznego biura rozwiązała problem - rodzina i znajomi już nie zawracają głowy - "bo przecież on teraz nie siedzi w domu - tylko w końcu poszedł do pracy". Teraz przynajmniej ten jeden puzel w ich wizji świata jest na swoim miejscu układanki.
W międzyczasie jednak szybko w otoczeniu pojawili się samozwańczy analitycy finansowi, lepiej niż ja wiedzący jaki jest stan moich finansów firmowych i domowych. Bardzo szybko jeden z drugim skalkulowali - Aaaa, oni robią tyle i tyle projektów, aaa klientów to przychodzi tylu i tyle, jak każdy zostawia minimum X no to dziennie mają Y a miesięcznie to Z. No to już wiadomo dlaczego on chciał pracować na swoim. Szczwane lisy, sprytny prywaciarz, ale z niego Żydek.
Oczywiście otoczenie a w szczególności rodzina wie lepiej niż ja z kim ja pracuje, jak pracuje, kiedy pracuje. Oczywiście otoczenie kalkuluje, że kto jak kto - ale ja to na pewno powinienem pożyczyć w potrzebie, że ja powinienem bardziej wspomagać siostrę studentkę finansowo, że ja rodzinie powinienem fundnąć to i tamto.
Pojawia się pospolita zazdrość - najśmieszniejsze, że oparta na kalkulacjach wziętych z nieba i plotkach.
Samozwańczy analitycy (bez wyjątku pracownicy na etatach) doskonale potrafią zliczyć moje przychody, dla pewności pomnożyć je dwukrotnie, pomnożyć przez 365 dni...
Samozwańczy analitycy-etatowcy jakoś nie mają zupełnie w głowie ponoszonych gigantycznych kosztów, ZUSów, podatków. I że czasem niewiele zostaje. Nie rozumieją, że istnieje pewna fluktuacja przychodu, że są dni, tygodnie, albo i całe miesiące, gdzie ogólny bilans jest mocno na minusie (czyli czasem pracujesz i jeszcze do tego dopłacasz). Nie kumają, że jeśli pojawi się "górka" to się ją akumuluje, aby pokryć nieuchronnie nadchodzący "dołek".
Takie to życie przedsiębiorcy.
W międzyczasie jednak szybko w otoczeniu pojawili się samozwańczy analitycy finansowi, lepiej niż ja wiedzący jaki jest stan moich finansów firmowych i domowych. Bardzo szybko jeden z drugim skalkulowali - Aaaa, oni robią tyle i tyle projektów, aaa klientów to przychodzi tylu i tyle, jak każdy zostawia minimum X no to dziennie mają Y a miesięcznie to Z. No to już wiadomo dlaczego on chciał pracować na swoim. Szczwane lisy, sprytny prywaciarz, ale z niego Żydek.
Oczywiście otoczenie a w szczególności rodzina wie lepiej niż ja z kim ja pracuje, jak pracuje, kiedy pracuje. Oczywiście otoczenie kalkuluje, że kto jak kto - ale ja to na pewno powinienem pożyczyć w potrzebie, że ja powinienem bardziej wspomagać siostrę studentkę finansowo, że ja rodzinie powinienem fundnąć to i tamto.
Pojawia się pospolita zazdrość - najśmieszniejsze, że oparta na kalkulacjach wziętych z nieba i plotkach.
Samozwańczy analitycy (bez wyjątku pracownicy na etatach) doskonale potrafią zliczyć moje przychody, dla pewności pomnożyć je dwukrotnie, pomnożyć przez 365 dni...
Samozwańczy analitycy-etatowcy jakoś nie mają zupełnie w głowie ponoszonych gigantycznych kosztów, ZUSów, podatków. I że czasem niewiele zostaje. Nie rozumieją, że istnieje pewna fluktuacja przychodu, że są dni, tygodnie, albo i całe miesiące, gdzie ogólny bilans jest mocno na minusie (czyli czasem pracujesz i jeszcze do tego dopłacasz). Nie kumają, że jeśli pojawi się "górka" to się ją akumuluje, aby pokryć nieuchronnie nadchodzący "dołek".
Takie to życie przedsiębiorcy.
Bo to już tak jest - albo etat i tak zwane bezpieczeństwo ( no, chyba, że cię wyleją...) albo praca na własnym i odrobina adrenalinki na co dzień - będzie zlecenie, czy nie będzie? Podpisze tę umowę, czy nie podpiszę?Tyle, że praca na własnym daje coś, co jest absolutnie bezcenne - wolność. Żaden etat ci tego nie zapewni. A samozwańczy analitycy finansowi są wszędzie. Taka już ludzka natura...Dodam tylko, że mi na wynajęcie biura szkoda kasy. Wolę za to kupić materiały budowlane albo rośliny do ogrodu...
OdpowiedzUsuńmarcin wiesmak
OdpowiedzUsuń"Tyle, że praca na własnym daje coś, co jest absolutnie bezcenne - wolność. "
Dokladnie. A jeszcze nie daj boze jak trafi sie szef- osiol. Mialem ostatnio takiego bylego oficera MO z czasow PRLu. Chcial calemu personelowi lacznie z biurem rachunkowym z ktorym wspolporacowal zakladac "tajne teczki".
Rece opadaja.
Ja swego czasu miałam szefa, który czynił tak dwuznaczne propozycje, że ostatkiem sił opanowałam się i nie dałam w dziób. I to był mój ostatni etat.
OdpowiedzUsuńu mnie home office to była droga przez mękę - co widać w artykułach - natomiast biuro zewnętrzne to rzeczywiście koszt, którego można teoretycznie uniknąć
OdpowiedzUsuńaha, niecały miesiąc temu dwóch klientów - freelancerów, kolegów - dało sobie spokój z home office
kolejni nie wytrzymali
wzięli razem małe biuro w dzielnicy biurowej na spółkę z inną firmą jedni siedzą do 15.00 drudzy po 15.00
Odniosę się do poprzednich postów.
OdpowiedzUsuńCały czas analizujesz sytuację przeprowadzki na wieś na podstawie doświadczeń z życia w mieście. IMO to błąd. Jak będziesz mieszkał na wsi nie przyjdzie do Ciebie matka czy ojciec bez zapowiedzenia, nie wpadną kumple etc. Wybranie się do Ciebie będzie już problemem samym w sobie, jechać na wieś za miasto, to jednak nie to samo co wpaść do kogoś po drodze.
Jak mieszkałem na wsi, mało kto z rodziny do mnie w ogóle chciał dzwonić, bo bali się że jeszcze ich zaproszę do siebie. Barów, pubów, klubów etc. nie było w okolicy 20km, więc "kumple" uznali że nie warto ze mną utrzymywać znajomości, bo i tak nie mają co robić jak już przyjadą.
Wyprowadzając na wieś (nawet nie odległą od miasta) opuszczasz świat swoich znajomych, rodziny. Przeważnie przy kompletny braku zrozumienia z ich strony.
Nic dodać, nic ująć. Mam podobne przemyślenia (mieszkam na wsi podmiejskiej :-)
UsuńNo coz etatowcy a juz SZCZEGOLNIE budzetowka zueplnie inaczej widzi swiat-najlepiej przez pryzmat wczesniejszych emerytur,przywilejow i mozliwosci obijania sie w robocie.Oni takich spraw jak to ze miejsce pracy musi na siebie ZAROBIC w ogole nie rozumumieja.Mam w rodznie paru ludzi z budzetowki i oni mentalnie jeszcze ciagle sa w komunie.
OdpowiedzUsuńArtur, masz rację - cykl postów zszedł z pierwotnego tematu, dlatego zmieniłem tytuły i zaznaczyłem w którymś poście, że mogą być problemy przy szczególnie przy wyprowadzce do miasta, miasteczka, wioski gdzie wokół kupa rodziny, wujków, ciotek.
OdpowiedzUsuńChoć w przypadku o którym piszesz, moja rodzina co prawda nie wpadałaby bez zapowiedzi, ale dystans do 150km nie jest większym problemem, aby zwalić się na głowę i okupować dom - uniemożliwiając spokojną pracę w home office i wyciszenie - dość długo. Zwłaszcza jeśli w okolicy byłoby coś atrakcyjnego. (analogiczny patent przerobiony)
Wracając do biura zewnętrznego - owszem jest to wydatek - ale dzięki niemu mam mnóstwo przestrzeni biurowej, własną mini-siłownię (niestety ostatnio zamieniona w skład mebli/co ma ulec zmianie) oraz miejsce noclegowe dla gości i rodziny - buro mam dość blisko mieszkania.
OdpowiedzUsuńTo jakiś punkt zaczepienia.
A o mentalności etat/prywaciarz chyba jeszcze coś napiszę.
odświeżenie posta i aktualizacja:
OdpowiedzUsuńwłasna mini-siłownia, osobisty gabinet i men's den w jednym już mam doprowadzone do względnej używalności
najciekawsze jest to, że całość jest w tym samym budynku, gdzie biura firmowe, o których remoncie pisałem wcześniej
jest to pewna wygoda :)
nikt z rodziny i znajomych tam nie zagości, pomijając fakt, że raczej nikt mnie nie odwiedza zbyt często - wszyscy poobrażani, albo kontakty zerwane zupełnie
relikt jeszcze z czasów home office i brutalnej rezygnacji z prowadzenia "domu otwartego"
aha, w przygotowaniu jest zupełnie inny post: na razie przerwa w przygodach freelancera....
OdpowiedzUsuń.... będzie jak można podreperować budżet domowy i dorobić na boku także będąc etatowcem
Al.z końca końca Polski B
OdpowiedzUsuńEtat wcale nie jet bezpieczną przystanią, zwłaszcza w budżetówce.
Zwłaszcza w Polsce B.
Jest to rozwiazanie dające minimlne poczucie bezpieczeństwa.
Wiem, bo jedną nogą tkwię w budzetówce-drugą badam własny grunt, na którym na razie stanąć sie nie da.
Etacik-owszem-rzecz przyjemna,jednak czasami przychodzą mysli, żeby rzucić to w diabły.Pracowaliście kiedyś z gromadą mózgów "wyedukowanych" w PRLU, których za nic się nie da oderwać ze stołków czy też gromadą "nowych magistrów"(dziwne licencjaty na dziwnych uczelniach)którzy ksiażki w ręku nie trzymali?
Do tego uklady byłego miasteczka wojewódzkiego-nie wazne, co wiesz, ważne kto jest twoim wujkiem.Po kilku latach widzisz, ze nie ma sensu używać mózgu, skoro nikt inny tego nie robi.Plus biurokracja.Ostatnio piszemy sprawozdania- nowy wymysł samozwańczego przełożonego dotyczacy jakiegoś absurdalnego zagadnienia.W ubiegłym miesiącu nic sie nie działo, więc moje sprawozdanie zawierało trzy słowa.Ale musiało byc.Złożone w terminie, bo samozwaniec ma wizję.
I jeszcze widmo redukcji.Nie wiadomo, czy właśnie czyjś siostrzeniec, wnuk , syn nie poszukuje pilnie bezpiecznej posady....
Są branże (moja-totalnie nieżyciowa), w których naprawdę trudno złapać dodatkowe zlecenie-etat jest więc niezbędny.
Ale ja nie o tym.
W kwestii wyboru: etat czy wolny strzelec juz dawno złapałam schizofernię.
Ostatnio walczę o swoje finanse na innym froncie.
Masz może pomysły jak zaoszczędzić na opłatach związanych z funkcjomnowaniem wspólnoty mieszkaniowej?
Podpowiedź-administrator olewator, sasiedzi nie współpracują-zajęci zatruwaniem sobie zycia, sprzątaczka wzieła kasę i nic nie robiła (zwrotów nie będzie) podwyżki funduszu remontowego itd.Szaleństow, brak kompetencji, wolna amerykanka.
Nie przenoś sie na wieś. Nie mysl o prowincji.To świat przesunięty w czasie.
ja sam mieszkam na prowincji, w pewnym sensie
OdpowiedzUsuńni to aglomeracja, ni to wiocha
i jest dokładnie jak mówisz - jeśli szukasz pracy w urzędzie - nie ważne co umiesz - ważne kto jest twoim wujkiem i z kim pije twój ojciec
znajomości, tylko znajomości
Alicjusz( z końca końca "Polski B")
OdpowiedzUsuńOtóż to.
Efektem wieloletnich obserwacji i okresowego walenia głową w ścianę ( z ciagłą asekuracją w postaci etatu) jest moje zdumiewajace odkrycie, że uświadomienie sobie
W JAKI SPOSÓB funkcjonuje rynek pracy na którym prowadzisz poszukiwania także stanowi pewnego rodzaju FORMĘ OSZCZĘDZANIA.
Kiedy człowiek uswiadomi sobie, że na pewne rzeczy nie ma wpływu (nie ma szans bez wujka, cioci, itd) przestaje latać z CV w zębach, płaszczyć sie prosić , poniżać, stawiać na rozmowy kwalifikacyjne....
ergo-OSZCZĘDZA CZAS I NERWY!!!!:))))
i znacznie lepiej zamiast tych bezowocnych poszukiwań rozpocząć własny mały biznesik
OdpowiedzUsuńna początku dorywczo, może kiedyś urośnie w większą firmę
na szczęście ja bardzo szybko sobie zdałem sprawę
Al.(icjusz) z konca konca Polski B.
OdpowiedzUsuńTo oczywiste, jednak nieco przeraża.
Zwłaszcza na prowincji. Tu upadają biznesy wszelkiej maści. Sklepy pojawiaja się i znikaja, kancelarie, biura projektowe, nawet prywatne gabinety lekarskie padaja na twarz.
Jedyny ratunek w sieci, ale to tez ryzykowne(wyłudzanie danych, cv i inne niespodzianki).Ja sie jednak nie załamuję jak mnie wywalą z etatu-nie bedzie innego wyjscia.Na razie działam na dwa fronty.
Tylko....kto bedzie za mnie tyrał na etacie???Bo chyba nie Ci siostrzeńcy, kuzyni i chrzesniacy???
innym rozwiazaniem jest ucieczka do wielkiego miasta....
rotacja biznesu jest wszędzie wysoka, różnica tylko taka, że w dużym mieście tego nie widać, mały biznes niknie w morzu większych
OdpowiedzUsuńżyjąc w dużym mieście sam założyłem co najmniej kilka biznesów/inicjatyw, z których większość padła
niezależnie od otoczenia ok. 9/10 nowych biznesów pada
oczywiście etat w budżetówce w Polsce B jest czymś wartościowym, a pracownicy budżetówki to nie jednokrotnie "wielkie państwo" z głową do góry
OdpowiedzUsuńmyślę, że tam żyjąc warto się go trzymać - co z resztą nie jest tak radykalnie różne od sytuacji na prowincji po drugiej stronie kraju
ja osobiście nie nadaję się zbytnio do funkcjonowania w budżetówce, tak jak i na etacie, jestem jednym z tych szaleńców, którzy zawsze będą dążyć do swojego (choćby miałoby to być zbieranie złomu), ale także realnie patrzę na wartość etatu na głębokiej prowincji
Al. z końca końca Polski B
OdpowiedzUsuńJasne, rozumiem.
Moim marzeniem jest własne biuro(a właściwie chyba-pracownia?) w domu (plus domofon kopiący natrętów prądem:)
Po 16 latach funkcjonowania w budżetówie mam kryzys.
Obserwując te wszystkie paradoksy (brak kompetencji,nepotyzm,kompletny brak kreatywności,przywłaszczanie dóbr intelektualnych)myślę, żeby to rzucić w diabły.
Jednak, jak słusznie zauważyłeś, w pewnych rejonach kraju taki etat jest bezcenny.
Jeśli chodzi o "wielkie państwo"-nie mogę się zgodzić z tym co napisałeś.
W budżetówie - rotacja i poplecznictwo,permanentny lęk przed utrata posady....Tak.U nas zdecydowanie nie jest nim budżetówka.
Jest nim kasta nadzianych forsą imbecyli-czyli "państwa doktorostwa".
Mówiąc "imbecyli " nie obrażam prawdopodobnie nikogo, ponieważ w ciągu ostatnich dwóch dekad lekarze (w tym niestety paru moich wspaniałych przyjaciół) posiadający jakiekolwiek kwalifikacje- zwiali do większych ośrodków.
Ci, którzy zostali, funkcjonują jak bosowie mafii - żerując (w swoich prywatnych gabinetach)na starcach, młodych rodzicach i tych , którzy nie maja kasy na medyczną turystykę.
Inne (niż prywatne gabinety lekarskie)biznesy padają na pysk.Liczy się w zasadzie tylko służba zdrowia ...no może jeszcze mundurówka.
Trzymam się więc etatu. Zwykle sytuacja rodzinna zmusza nas do takich ekstremalnych eksperymentów na własnej psychice;) Kiedy odpowiadasz za innych, musisz wiedzieć, że określona kwota wpłynie na konto przynajmniej raz w miesiącu.
Ona (sytuacja rodzinna)uniemożliwia mi jednak ewakuację z tego (uroczego skądinąd)zad###pia do Polski A.
Etat ma wiele innych oczywistych plusów.Chorując nie drżysz o posadę, umowę, kontrakt.
Możesz cieszyć się nieoprocentowanym kredytem (Kasa Z-P),funduszem socjalnym (coroczne dofinansowanie leczenia i wypoczynku wakacyjnego dzieci) dofinansowaniem dokształcania, ubezpieczeniem i ....kurczę.... chyba tyle.
Straty moralne są jednak nie do udźwignięcia.
Właśnie rozglądam się w sieci za jakimś kursem dot.ochrony dóbr intelektualnych.
Al z końca końca Polski B
OdpowiedzUsuńO rany!!!!Wybacz, że tak się rozpisałam:(((
Stało się tak prawdopodobnie dlatego, że niesamowicie mnie Twój blog wciągnął.
Dzisiaj czytam z doskoku i Ciebie i komentarze i Tuskulum i .....
czuję się jakby... PCK odnalazł po wojennej zawierusze moich krewnych:)))
O oszczędzaniu wiem wiele, ale świetnie się czyta.
Następne komentarze postaram się skondensować -wszak jest to blog o oszczędzaniu(trzeba oszczędzać miejsce w sieci;)))
Gratuluję i pozdrawiam - Alicjusz:)))
Z tą wolnością pracy na własny rachunek to bym tak nie szalała. To jest bezustanny ból głowy przez 24h świątek, piątek i niedziela. Dodatkowo dochodzą wątpliwe luksusy pod postacią urzędów. Skarbówki, zus-u i często g...nej księgowości. To taki gratis do pracy dłuższej i cięższej niż na etacie. A jak się ma jeszcze pracowników to rosną te gratisy, rosną że ....
OdpowiedzUsuń